Źródło: Marvel Comics Database |
Scenariusz: Dennis Hopeless
Rysunki: Salvador Larocca
O co w ogóle chodzi? Cable i jego X-Force to terroryści (znowu)? X-Men (a właściwie to Uncanny Avengers - że jak?) chcą go dopaść (znowu)? Domino współpracuje z Cable'em (znowu)? Colossus jest członkiem X-Force (no, to chyba pierwszy raz...)? I do tego jeszcze Hope Summers - mesjasz mutantów płci żeńskiej, przybrana córka Cable'a, namiastka dla fanów domagających się powrotu Jean Grey... hmm...
Od razu przyznaję, że nie czytałem serii "Cable" vol. 2 opowiadającej o ucieczce Nate'a i Hope w przyszłość przed Bishopem (tzn. przeczytałem pierwszy hardcover i stwierdziłem, że mimo rysunków Ariela Olivettiego, jest to kupa nie warta moich pieniędzy), więc nie znam dokładnie relacji, jaka wytworzyła się między nimi, ale z pierwszego numeru "Cable and X-Force" wynika to dość jasno, więc nie ma problemu. Co do reszty postaci to oprócz wymienionych powyżej na pokładzie mamy jeszcze Forge'a i jakiegoś gościa w kapeluszu (Google twierdzi, że to Doctor Nemesis). Generalnie z sześcioosobowego składu połowa ma za sobą bujną, wspólną przeszłość (Nate, Hope, Domino) i ich występ w jednym tytule nie dziwi, co do pozostałych to nie do końca wiadomo (ja przynajmniej nie wiem) co ich łączy. Tak na dobrą sprawę to mimo przeczytania ze zrozumieniem całego zeszytu (w wersji cyfrowej, acz legalnej) mogę stwierdzić tyle, że w ogóle nie wiele wiadomo. Nie wiadomo po co Cable zebrał nowy zespół, jaki jest jego cel ani z jakim zagrożeniem przyjdzie im się zmierzyć (choć po kilku urywkach, które pokazano można by podejrzewać Phalanx). Nie wiadomo też czy będzie to lektura warta uwagi (choć przeczucie mówi mi, że nie). Hopeless tylko namieszał, pokazał kilka w niezbyt oczywisty sposób powiązanych scen (zapewne z zamysłem połączania wszystkiego w kolejnych numerach) i na dobrą sprawę nie wzbudził we mnie zaciekawienia co do dalszego ciągu.
Jedyny oczywisty plus tego komiksu to Salvador Larocca. Ale o tym wiedziałem zanim go jeszcze otworzyłem. Salvę uwielbiam niezmiennie (prawie) i od pierwszego wejrzenia to jest od "X-treme X-Men" vol. 1 #1. Zdarzały mu się gorsze momenty (np."Wild Kingdom"), ale "Cable and X-Force" do nich nie należy. Postacie są dopracowane, ładne i podobne do siebie (tzn. nie do siebie nawzajem, ale do tego jak powinny wyglądać). Tła też niczego sobie. Zwłaszcza złomowisko starych samolotów wygląda uroczo. Dynamicznych scen akcji właściwie nie ma, pojawiają się tylko pozowane wstawki Cable'a i innych, ale to nie wina Larocci tylko scenariusza.
Kolejna pozycja z Marvel NOW! to średniak ze spodziewaną tendencją zniżkową. Zaskocz mnie panie Hopeless.
Ocena: 5/10
Źródło: www.comicbookresources.com |
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Nick Pitarra
Od samego początku wzrok przyciąga intrygująca i oryginalna okładka tego komiksu. Nawet jeśli ogląda się ją wśród kilkudziesięciu innych miniaturek w zakładce My Comics na comixology.com. Minimalistyczna, skromna i elegancka.Na dodatek na temat "The Manhattan Projects" czytałem do tej pory same superlatywy.
Rysunki w środku na pierwszy rzut oka trochę zaskakują.Styl Pitarry jest realistyczny z elementami karykaturalno-kreskówkowymi. Ulokowałbym go gdzieś w pół drogi pomiędzy Dougiem Mankhe'em a Frankiem Quietlym. Dużo szczegółów, bogate tła, często komiczne twarze postaci. Jednym słowem stylistyka zupełnie nie pasująca do okładkowej. A mimo to sprawdzająca się (co stwierdziłem po kilku stronach) bardzo dobrze.
Do tego scenarzysta, który dokładnie wie jaką historię chce nam opowiadać i jasno stawia sprawę przed czytelnikiem w pierwszym numerze (w przeciwieństwie do pana Hopelessa). Mamy więc lata czterdzieste w USA i tajną rządową placówkę naukową zwaną Manhattan Projects, która zatrudnia odpowiedniki historycznych postaci związanych z prawdziwym Projektem Manhattan takich jak Albert Einstein czy Richard Feynman. Głównym bohaterem będzie również postać na poły historyczna J.R. Oppenheimer. Na poły, ponieważ [UWAGA SPOILER] tak naprawdę jest to jego niezrównoważony psychicznie brat bliźniak, który wcześniej zabił i zjadł prawdziwego J.R., o czym jednak nikt z jego współpracowników nie wie [KONIEC SPOILERA]. Dzięki temu mamy zagwarantowane, że "The Manhattan Projects" nie będzie typowym komiksem o naukowcach (o ile takie w ogóle istnieją). Zresztą pozostałe postacie też mogą okazać się zdecydowanie różne od swoich historycznych pierwowzorów. Kilka ujęć Einsteina w tym komiksie pozwala przypuszczać, że będzie on co najmniej intrygujący. Co więcej przedmiotem działalności placówki nie są zwykłe badania, więc możemy się spodziewać wielu elementów rodem z literatury fantastyczno-naukowej. A wszystko to podlane komediowymi smaczkami obecnymi zarówno w dialogach jak i w rysunkach.
Podsumowując, niezły początek obiecującej serii.
Ocena: 6/10
Źródło: www.red5comics.com |
Scenariusz: Brian Clevinger
Rysunki: Scott Wegener
Na koniec została zdecydowanie najmocniejsza pozycja w dzisiejszym zestawieniu. "Atomic Robo" to komiks, o którym (w przeciwieństwie do obu powyższych) nie słyszałem przed przeczytaniem i zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się, że jest to napisana z dowcipem i lekkością przygodówka sci-fi. Główny bohater to człekokształtny robot stworzony przez samego Nikolę Teslę. A jego przygody w tym numerze rozgrywają się rok przed Drugą Wojną Światową. Atomic Robo na zlecenie rządu amerykańskiego i w zamian za obietnicę otrzymania statusu człowieka i pełnoprawnego obywatela wyrusza w misję, w czasie której zmierzy się ze złymi Niemcami (tak, tak żadnymi tam nazistami tylko Niemcami i do tego jeszcze złymi - odświeżające) próbującymi przeprowadzić eksperyment, którego sukces zagrozi światowemu bezpieczeństwu. Na czym dokładnie polega ten eksperyment i w jaki sposób miałby zagrozić bezpieczeństwu kogokolwiek nie jest tak naprawdę istotne, bo w tym komiksie chodzi o rozrywkę, a tej panowie Clevinger i Wegener dostarczają w czystej formie. Akcja przelewa się przez panele, Robo rzuca zabawne teksty ("This is a grenade. Hope my clumsy robot fingers don't do something clumsy. Oops."), a całość w kanciastym, kreskówkowym stylu (przypominającym autora okładki - Michaela Avona Oeminga) prezentuje się wybornie. Czysta przyjemność z czytania na bardzo dobrym poziomie.
Ocena: 7,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz