Strony

piątek, 31 maja 2013

Marvels

Komiks "Marvels" opowiada historię życia Phila Sheldona, pracującego w Nowym Jorku fotografa i dziennikarza. Jednak prawdziwym zbiorowym bohaterem tej historii są nadprzyrodzone istoty, superbohaterowie tacy jak Mściciele (Avengers), Fantastyczna Czwórka (Fantastic Four), X-Men, Ludzka Pochodnia (Human Torch) czy Namor, którzy są dla Phila życiową pasją i sposobem zarabiania na życie.

Phila Sheldona poznajemy w roku 1939, kiedy jako młody, nieopierzony fotoreporter jest świadkiem debiutu Ludzkiej Pochodni. To wydarzenie wywiera wpływ na całe jego dalsze życie, które już zawsze będzie związane z superbohaterami, których sukcesy i porażki, dobre i złe chwile będzie odtąd dokumentował przy pomocy swojego aparatu. Wraz z upływem lat wspólnie z Philem jesteśmy świadkami wielu ważnych wydarzeń z historii komiksów Marvela, w tym m.in. ataku Atlantydów na Nowy Jork, przybycia Galactusa na Ziemię, pojawienia się X-Men i wielu innych, aż do śmierci Gwen Stacy, która miała miejsce w 1973 roku i na której kończy się ta opowieść.

Jednym z przewodnich motywów "Marvels" jest stosunek zwykłych ludzi do superbohaterów, który w trakcie fabuły przechodzi z jednej skrajności w drugą. Mamy więc fascynację i lęk, wdzięczność i niechęć, uwielbienie i wrogość. Często nastroje społeczne ukazane w tym komiksie są wynikiem propagandy rządowej lub medialnych kampanii nastawionych pro lub contra superbohaterom. Ponadto Busiek dobiera "historyczne" zdarzenia w sposób pasujący do jego pomysłu. Na tym tle obserwujemy Phila Sheldona i jego osobiste nastawienie do super-istot, które również się zmienia, ale o ile początkowo jest ono zgodne z odczuciami masowymi z czasem staje się bardziej niezależne i dojrzałe. Dzieje się tak między innymi dlatego, że Phil z racji wykonywanego zawodu ma bliższy kontakt z superbohaterami i niejako z urzędu studiuje ich fenomen. Dzięki temu Sheldon darzy superbohaterów szacunkiem, ale ma też w stosunku do nich wysokie oczekiwania.


Na zasadzie zestawienia przemyśleń Sheldona z reakcjami ogółu społeczeństwa autorzy zdają się krytykować głupotę mas, ich naiwność i podatność na manipulacje. Jest to słuszna idea, a podanie jej w lekkostrawnej popkulturowej formie, ułatwia jej przyswojenie przez odbiorców, co uważam za dobry pomysł, jednak ciągłe tłoczenie jej czytelnikom do głów przez ponad sto stron staje się irytujące.

Jeśli chodzi o scenariusz to, gdyby wyjąć z niego wszystkie elementy fantastyczne, pozostałaby obyczajowa historia o fotoreporterze, jego rodzinie, karierze, pracy, słowem o jego życiu. Ten element "Marvels", podobnie jak pozostałe, został przedstawiony wiarygodnie i z dbałością o szczegóły, ale stanowi tak naprawdę tylko oś, wokół której autorzy mogą snuć opowieść o bogach, którzy zstąpili na ziemię. Bowiem twórcy "Marvels" Kurt Busiek oraz Alex Ross swoim komiksem, przede wszystkim, składają hołd superbohaterom ze świata Marvela oraz ich (często legendarnym już dziś) twórcom. Jednocześnie wznosząc pomnik dla samego wydawnictwa Marvel Comics.

Z jednej strony Busiek wybrał z chaotycznej mozaiki komiksów powstałych w przeciągu kilkudziesięciu lat kilka lub kilkanaście fragmentów, połączył je życiorysem Phila Sheldona i ułożył z nich piękny, przepełniony harmonią obraz przemyślanego i spójnego komiksowego świata. I choć każdy fan amerykańskiego komiksu wie, że jest to obraz fałszywy, bowiem utrzymanie spójności dziesiątków czy nawet setek tytułów ukazujących się przez dziesięciolecia nie jest po prostu możliwe, to jednak sztuczka zadziałała i czytając ma się nieodparte wrażenie, że komiksowe opowieści powstające przez te wszystkie lata dążyły do puenty przedstawionej w "Marvels", a Ross i Busiek tylko je zebrali w jednym miejscu. Busiek jako scenarzysta wykonał mrówczą pracę, przygotowując poszczególne zeszyty zebrane w tym albumie. Musiał przestudiować setki archiwalnych komiksów z lat 1939-1973, żeby odnaleźć w nich sceny i historie, które wykorzystał w "Marvels". A nie tylko ważne, duże wydarzenia, jak te wymienione na początku, zostały zaczerpnięte z komiksów z tamtych lat. Każde pojawienie się, czy tylko napomknięcie o jakimś superbohaterze (czasem jest to tylko nagłówek w gazecie lub rozmowa przechodniów) odnosi się do sytuacji, które miały miejsce w konkretnych komiksach, z których wszystkie (albo przynajmniej większość) są wymienione na jednej ze stron dodatków.


Z drugiej strony ukazanie zmagań nadprzyrodzonych istot z punktu widzenia zwykłych ludzi w dodatku przy wykorzystaniu talentu malarskiego Alexa Rossa pozwoliło nadać uniwersum Marvela prawdziwości i realizmu. Pod tym względem również zamysł twórców udał się znakomicie. Ilustracje Alexa Rossa są przepiękne i widać, że włożył w nie mnóstwo pracy. Poszczególne kadry są szczegółowo rozplanowane (zwłaszcza całostronnicowe) i dopracowane w najmniejszych szczegółach. Twarze postaci (nawet większości na drugim i trzecim planie) mają rozpoznawalne rysy, wyrażające emocje właściwe dla danej sceny. Gra światłocieni na twarzach i całych ciałach postaci jest również dopieszczona. Na ubraniach widać pofałdowania i załamania materiału. Jak dużą wagę przywiązuje Ross do takich drobiazgów świadczą, zaprezentowane w dodatkach, zdjęcia jego przyjaciół i rodziny upozowane i oświetlone jak postaci na poszczególnych kadrach, które wykorzystywał do odpowiedniego oddania detali. Jako ciekawostkę dodam, że za modela jednej z epizodycznych postaci posłużył John Romita Sr.


Drobiazgowość i przywiązanie do szczegółów w pracach Rossa widać na każdym kroku. Wygląd postaci, stroje, fryzury zmieniają się w zależności od okresu, w którym ma miejsce akcja, co widać wyraźnie zwłaszcza w przypadku kobiet. Główny bohater, jego rodzina i współpracownicy starzeją się, ich rysy i wygląd zmieniają się z czasem. Zmienia się również wygląd poszczególnych superherosów, choć w tym przypadku są to raczej różnice stroju.

Przypuszczam, że znajdą się czytelnicy, którzy preferują bardziej tradycyjne podejście do ilustrowania komiksów, ale moim zdaniem obrazy (bo nie można ich nazwać rysunkami) Rossa są jednym z kluczowych atutów tego albumu. Miałby on zupełnie inny wydźwięk jako całość, gdyby został narysowany na przykład przez Alana Davisa czy Jima Lee, co nie znaczy, że ich nie cenię - jest wręcz przeciwnie. Ale "Marvels" z inną, bardziej tradycyjną oprawą graficzną straciłoby dużo ze swojej epickości.

Podsumowując, "Marvels" to bardzo dobry komiks i bardzo ważny w historii gatunku, a przynajmniej jego amerykańskiej odmiany spod znaku superhero. Zachwyca przede wszystkim oprawą graficzną, pomysłem, pasją włożoną w niego przez twórców i kompozycją wybranych elementów wymyślonego świata. Sam scenariusz jest dość dobry, ale stanowi tylko wehikuł, którym Busiek i Ross obwożą nas po świecie superbohaterów. Bez całej otoczki, którą starałem się opisać powyżej, a która jest esencją "Marvels", historia fotografa Sheldona nie byłaby tak porywająca i najprawdopodobniej nie nadawałaby się na scenariusz. Nie czynię z tego zarzutu, bo dokładnie taki był przecież zamysł autorów, ale chcę się w ten sposób wytłumaczyć z oceny końcowej, bo z dotychczasowego tonu mojej wypowiedzi wynikać mogło, że będzie to ocena najwyższa. Tymczasem ze względu na wszystkie swoje zalety, oprócz malarstwa Rossa, "Marvels" jest utworem bardzo hermetycznym, bowiem w pełni docenić go mogą tylko osoby głęboko zanurzone w świecie komiksowych historyjek Marvela. We mnie, choć jestem fanem komiksu superbohaterskiego, większość wydarzeń z historii Marvela ukazanych w dziele Busieka i Rossa nie wzbudza emocji, ponieważ po prostu ich wcześniej nie znałem. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że dla osób, które się na nich wychowały, komiks ten poza wszystkimi innymi swoimi walorami niesie również olbrzymi ładunek emocjonalny. Jednak to, że mogę sobie coś wyobrazić nie znaczy jeszcze, że to odczuwam, dlatego oraz ze względów wymienionych wcześniej taka a nie inna ocena liczbowa.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz