Strony

czwartek, 16 maja 2013

Avengers: Impas

"Avengers: Impas" to już dwunasty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela i drugi opowiadający o przygodach najpotężniejszej grupy superbohaterów świata Marvela - Mścicieli (Avengers). Do tej pory wydawca prezentował nam pozycje, które w historii wydawnictwa Marvel były z różnych powodów znaczące. Mieliśmy okazję zapoznać się z kultowymi historiami z lat osiemdziesiątych takimi jak "Ostatnie Łowy Kravena", "Mroczna Phoenix" czy "Wolverine". Dostaliśmy historię powstania jednego z największych wrogów Spider-Mana. Wreszcie mogliśmy przeczytać premierowe tomy uznanych serii o kluczowych superbohaterach Marvela autorstwa scenarzystów, którzy dokonali ich reinterpretacji a przynajmniej odświeżenia. Na tym tle "Impas" to dość dziwny wybór. Jest to niemal wierny przedruk "Avengers: Standoff", wydanego przez Marvel w Stanach a stanowiącego drugi z czterem tomów, zbierających około 20 zeszytów regularnej serii Avengers vol. 3 napisanych przez Geoffa Johnsa. "Impas" zdaje się nie pasować do WKKM z kilku powodów. Po pierwsze, zamiast jednej spójnej i zamkniętej historii otrzymujemy dwie krótsze, z których każda skupia się na innych członkach grupy, a łączy je tylko fakt, że dzieją się mniej więcej w tym samym czasie. Po drugie, choć Geoff Johns jest utalnetowanym twórcą, jego praca nad Avengers nie jest tak uznana jak poprzedzające go kilkadziesiąt numerów Kurta Busieka czy późniejsze pisane przez Briana Michaela Bendisa. Po trzecie, skoro już Hachette postanowił zapoznać polskiego czytelnika właśnie z jego wizja Mścicieli to lepszym pomysłem byłoby wydanie tomu pierwszego, czyli "World Trust", który nie dość, że zawiera jedną spójną historię to jeszcze ustala nowy status quo, w ramach którego Johns tworzy dalsze przygody superbohaterów. Ale zamiast tego mamy "Impas", który pomijając moje powyższe narzekania, sam w sobie nie jest pozbawiony zalet.

Zdecydowanie mocną stroną tego komiksu są rysunki. Wbrew informacji z okładki ich autorem nie jest tylko Alan Davis (a szkoda). Narysował on trzy z sześciu zeszytów, wchodzących w skład albumu. Dwa są autorstwa Gary'ego Franka, a jeden Steve'a Sadowskiego (wbrew informacji podanej przez wydawcę to on jest trzecim rysownikiem, a nie Ivan Reis). Ta ostatnia pomyłka Hachette wynika ze wspominanej już wcześniej różnicy między polskim "Avengers: Impas", a amerykańskim "Avengers: Standoff", otóż w naszym wydaniu Avengers vol. 3 #64 (z rysunkami Reisa) zastąpiono Avengers vol. 3 #76 (z rysunkami Sadowskiego), ale najwyraźniej wykaz autorów pozostał bez zmian. Niezależnie od tej zamiany i moich preferencji co do pana Davisa, graficznie "Impas" stoi na przyzwoitym poziomie. Autorzy to dobrzy rzemieślnicy o szczegółowej i realistycznej kresce, co zapewnia graficzną spójność albumu.

Jak już wspomniałem powyżej, na album składają się dwie historie. Pierwsza, w całości autorstwa Geoffa Johnsa, opowiada o dwóch stosunkowo nowych członkach Avengers - Ant-Manie i Walecie Kier oraz o ich zmaganiach ze swoimi życiowymi problemami, a na dodatek ze sobą nawzajem. Druga opisuje konflikt między członkami-założycielami Avengers - Iron Manem i Thorem, a ponieważ dwie z jej trzech części pochodzą z solowych serii obu tych bohaterów, jest wynikiem współpracy trzech scenarzystów.

Moim faworytem jest zdecydowanie pierwsza fabuła. Johns stawia na rozwój postaci i ich wzajemnych relacji (przede wszystkim dotyczy to Ant-Mana i Waleta Kier), stawiając ich przy tym przed przyziemnymi, ale jednocześnie prawdziwymi i trudnymi ludzkimi problemami. Z jednej strony mamy problemy rodzinne, rozwód i walkę o prawo do opieki nad dzieckiem w przypadku Ant-Mana, a z drugiej strony Waleta Kier vel Jacka Harta i jego trudną relację z nieżyjącym ojcem, wymuszoną przez chorobę samotność i strach przed śmiercią. Na dodatek obaj herosi podminowani własnymi problemami wchodzą w konflikt na tle tego, który z nich ma większe prawo do bycia członkiem Avengers, a wszystko to podane w zgrabny, wiarygodny sposób i okraszone sensownymi dialogami.

Druga historia na tle pierwszej wypada zdecydowanie gorzej i to pomimo tego, że właśnie w niej jesteśmy świadkami walki pomiędzy Thorem a Kapitanem Ameryką i Iron Manem zaanonsowanej rysunkami umieszczonymi na przedniej i tylnej okładce. Przyjaciele i byli towarzysze broni stają na przeciw siebie po tym, jak Thor narusza stabilność geopolityczną świata, wtrącając się w wewnętrzne sprawy Slokovii - fikcyjnego państwa w Europie, którego zniewoleni przez wojskowego dyktatora mieszkańcy zwrócili się do boga gromów z modlitwami o pomoc. Sam pomysł zaprowadzenia przez superbohaterów porządku na świecie, poprzez m.in. obalanie "złych tyranów" jest ciekawy i zdecydowanie bardziej oryginalny niż kolejne "naparzanie" się wrogich frakcji ("dobrych" i "niedobrych") facetów w kolorowych majtkach na kolorowych rajtuzach. Co więcej został już sensownie wykorzystany m.in. w serii "The Authority". Niestety Avengers Johnsa nie zbliżyli się do poziomu bohaterów stworzonych przez Warrena Ellisa. Zarówno działania Thora jak i Iron Mana są słabo (albo wcale) umotywowane, podobnie jak zmiany ich postaw w toku wydarzeń. Podobnie z pomysłem, że uciemiężeni mieszkańcy Slokovii nawracają się na wiarę w nordyckich bogów, modlą się do Thora o pomoc, której ten im udziela. Na pierwszy rzut oka wydaje się to idiotyczne, poprowadzone jest zresztą równie nieciekawie. W żaden sposób nie jest wyjaśnione dlaczego Thor et consortes tak chętnie wyruszyli zbawiać świat. Bo przecież Slokovia nie jest jedynym krajem, którego mieszkańcy żyją pod butem tyrana. Dlaczego wcześniej ani później nie podejmowali takich inicjatyw? Przecież jako superbohater Odinsson zawsze walczył ze złem, pomagał słabym i tak dalej, dlaczego więc nie miałby wyzwolić np. Korei Północnej? Dlatego nikt tam nie wznosił modłów do Thora? Amerykanie też nie wznosili, a Thor wielokrotnie bronił Ameryki przed różnymi zagrożeniami. Chodzi mi o to, że skoro nagle taka decyzja zostaje podjęta to powinno to odpowiednio umotywowane. Tymczasem sprowadza się to do widzimisię Thora. Co prawda Asgardczycy, a zwłaszcza Balder próbują się przeciwstawiać, ale wychodzi to sztucznie, zwłaszcza, że gdy pod koniec historii Thor chce się wycofać ze Slokovii ten sam Balder nie chce się na to zgodzić. A przecież można było na przykład odwołać się do faktu, że asgardzkich bogów już od wieków nikt na Ziemi nie darzył czcią, a zatem modlitwy Slokovian tak podłechtały ich spragnione wyznawców boskie ego, że po prostu nie mogli się oprzeć. To tylko jeden luźny pomysł, wymyślony na szybko, ale scenarzysta tej miary co Johns powinien bez trudu wymyślić coś lepszego. Generalnie mimo obiecującego potencjału tej historii, słabe rozwinięcie niezłych pomysłów daje niesatysfakcjonujące efekty. Niewątpliwie negatywny wpływ na końcowy efekt ma także to, że każda część historii pochodzi z innej serii komiksowej i ma innego scenarzystę.

Podsumowując, "Avengers: Impas" to jedna niezła historia i jedna przeciętna, obie z przyzwoitymi rysunkami, które jako całość kiepsko wpasowują się w formułę Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Z tego ostatniego powodu dodatkowe pół oczka w dół. Jednak zeszyty napisane przez samego Johnsa spodobały mi się na tyle, że przy najbliższej okazji sięgnę przynajmniej po "World Trust", które już w całości jest jego autorstwa, a później być może także pozostałe tomy jego runu.

Ocena: 5,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz