Strony

środa, 13 marca 2013

Wolverine

Mini-seria "Wolverine", która ukazała się oryginalnie w 1982 roku w Stanach Zjednoczonych, niewątpliwie na stałe zapisała się w historii gatunku. To przecież pierwsza solowa historia tego, już wówczas bardzo popularnego superbohatera, dodatkowo napisana przez ojca sukcesu X-Men i wieeeeloletniego scenarzystę serii Uncanny X-men (był nim także w trakcie ukazywania się "Wolverine") - Chrisa Claremonta oraz narysowana przez uznanego już wówczas rysownika Franka Millera, który jednocześnie tworzył (był odpowiedzialny za scenariusz i rysunki) swój klasyczny już run w serii "Daredevil". Do dzisiaj każdy szanujący się fan amerykańskiego komiksu zna tą hisotrię przynajmniej ze słyszenia i wie, że była "ważna". Dodajmy jeszcze, że Wolverine jest jedną z moich ulubionych postaci komiksowych i bohaterem mojego komiksowego dzieciństwa (razem z Thorgalem, Tytusem de Zoo i wieloma innymi), a dostaniemy mój komiks marzeń.

Tak właśnie myślałem kiedy kilka lat temu kupowałem album Egmontu po raz pierwszy prezentujący tą klasyczną pozycję polskiemu czytelnikowi.
Przez to jeszcze większe było moje rozczarowanie tym komiksem zarówno od strony fabuły, strony wizualnej, jak i wreszcie Logana przypominającego czytelnikowi na początku każdego rozdziału, że jest mutantem posiadającym czynnik samogojący, wzmocniony adamantium (jakby ktoś nie wiedział to najtwardszy metal na Ziemi) szkielet no i byłbym zapomniał wysuwane, adamantowe pazury, które robią "Snikt!". Po przeczytaniu odłożyłem go na półkę (w końcu klasyka, więc nie wypada sprzedawać) z przekonaniem, że nigdy więcej po niego nie sięgnę. Ale "Wolverine" właśnie został wydany na nowo, w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, którą zapowiedziałem recenzować na tym blogu, więc z tej okazji postanowiłem powrócić do tej historii i przeczytać ją jeszcze raz. Recenzja  odnosi się do wersji, którą posiadam (czyli egmontowskiej). Nowego wydania, z oczywistych względów, nie kupiłem.

Podszedłem do tego komiksu bez uprzedzeń, a nawet z przychylnością. W końcu minęło 31 lat i rynek komiksowy mocno się przez ten czas zmienił. Nie można się spodziewać scenariusza jak w "New X-Men" Granta Morrisona ani grafiki jak w, nie przymierzając, "Iron Man Extremis" Adi'ego Granova. Inna estetyka, inny sposób opowiadania historii. Ale też nie można przyjmować bezkrytycznie tylko dlatego, że coś jest stare, bo w latach osiemdziesiątych powstawały komiksy bardzo dobre i wybitne, jak również słabe i nijakie. "Wolverine" nie należy niestety do pierwszej kategorii.

Pomijając archaiczny, przesycony zbędnym tekstem sposób narracji i powtórzenia zapoznające czytelnika wciąż na nowo z głównym bohaterem, które są po prostu typowymi dla tego okresu elementami, fabuła jest po prostu słaba. Logan przybywa do Japonii, żeby spotkać się ze swoją ukochaną Mariko, ale na miejscu okazuje się, że w tak zwanym między czasie ojciec zmusił ją do ślubu z innym mężczyzną. Potem pojawia się druga kobieta i mamy miłosny trójkąt. Do tego mnóstwo ninja dybiących na życie naszego bohatera. Brzmi to nie najgorzej i na pewno dałoby się ten zarys rozwinąć w niezłą historię. Niestety Claremontowi się to nie udaje. Rzecz dzieje się w Japonii, w walkach używane są miecze, a bohaterowie gadają sporo o honorze, ale to jeszcze za mało, żeby nadać historii samurajski klimat. Nie udało mu się również zainteresować mnie przygodami, które wymyślił dla Logana. Jest to po prostu sztampa, która niczym nie ujmuje. Ot taka sobie przeciętna historyjka, z kilkoma niezbyt dobrze umotywowanymi zachowaniami bohaterów. 

Od strony graficznej też nie jest niestety dobrze. Czytając miałem wrażenie, że Miller miał gorszy okres albo niezbyt się przyłożył do pracy, a biorąc pod uwagę, że w tym samym czasie powstawał znacznie lepszy "Daredevil" bardziej prawdopodobna jest ta druga opcja. Oczywiście nie są to rysunki zupełnie złe. Są jednak przede wszystkim nie równe, zdarzają się bardzo słabe, ale jest też kilka bardzo dobrych. Generalnie rysunki sprawiają wrażenie mniej dokładnych i po prostu brzydszych niż w innych pracach tego autora, co przynajmniej częściowo można przypisać inkerowi. W "Powrocie Mrocznego Rycerza" i "Daredevilu" tusz nakładał Klaus Janson, a w "Wolverine" robi to Joe Rubinstein i widać różnicę na niekorzyść Rubinsteina.

Kolejną sprawą jest ubogość teł a często ich zupełny brak i tu już nie można zrzucić winy na inkera, tylko na niedbalstwo rysownika. Zwłaszcza, że po raz kolejny porównując do powstającego w tym samym czasie "Daredevila", widać, że ilustrując przygody Matta Murdocka Miller bardziej się przykładał.

Słabą stroną są również kolory, które w żadne sposób nie urozmaicają lektury, a niekiedy wręcz do niej zniechęcają. Zwłaszcza w przypadkach, gdy cały kadr lub jego duże części są wypełnione jednym kolorem lub kilkoma zbliżonymi odcieniami. Szczególnie wyróżnia się pod względem kolorystki na niekorzyść fragment, w którym widzimy sen Logana. Przedstawiony głównie w odcieniach żółtego, czerwonego i pomarańczowego wygląda on bardzo źle. Rozumiem, że ma się on jakoś odróżnić od pozostałych stron komiksu, które "dzieją się naprawdę", ale Miller mógł wymyślić lepszy sposób albo wykorzystać patent zastosowany w 177 numerze "Daredevila", przedstawiający halucynacje Matta Murdocka.

Halucynacje Matta Murdocka w "Daredevil" #177

In plus rysownikowi można zaliczyć sceny walki. Są one dynamiczne i co nie zawsze oczywiste sekwencje ruchów w kolejnych kadrach są wykonalne w kolejności przedstawionej w komiksie. Niestety są, podobnie jak większość kadrów tego komiksu również niemal pozbawione teł i po prostu wyglądają gorzej niż prace Millera w "Daredevilu" i "Powrocie Mrocznego Rycerza".

Poniżej, na poparcie wcześniejszych tez, kilka wybranych rysunków z "Wolverine'a" i pozostałych komiksów Millera, z którymi go porównywałem. Niech każdy sam oceni czy się czepiam, czy rzeczywiście Frank potraktował Logana po macoszemu.

Wolverine

Daredevil

 Powrót Mrocznego Rycerza

Ogólnie rzecz biorąc ten komiks rozczarowuje. Wielkie nazwiska i popularny bohater (z czasów, gdy nie był jeszcze do bólu wyeksploatowany), ale efekt mizerny. Oczywiście da się to czytać i nawet mieć pewną przyjemność z tego, ale znacznie poniżej oczekiwań.

Ocena: 4/10

6 komentarzy:

  1. A moim zdaniem czyta się to wybornie i komiks nic nie stracił ze swej atrakcyjności. Kreska Millera bardzo dobra, klasyczna, taka jak lubię. Jedyną rzeczą, która mnie rozczarowała jest twoja ocena. Jak można dać 4 dla ,,Wolverinea", gdy daje się 7 dla ,,Extremis"? To tak jakbyś chciał wykąpać się w szambie, zamiast w basenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje prawo tak oceniać. Ja oceniam te dwa komiksy dokładnie odwrotnie. Gdybyś podał jakieś argumenty, zamiast odwoływania się do swoich odczuć, mógłbym polemizować. Ale w takim przypadku polemizować nie ma z czym bo gustach się nie dyskutuje.

      Usuń
    2. Szczerze kupiłem w nowym wydaniu. Podoba mi się z prostego powodu. To jest Wolverinea a nie jakiś ta przypadkowy padalec, facet ma rozkładać jedną ręką 30 gości paląc cygara a na koniec rzucić suchara. To nie jest skomplikowana historia ale przez prostotę i tonę akcji pokazuje to co lubię w tej postaci.

      Usuń
    3. Poniekąd masz rację, ale powtórzę się "Oczywiście da się to czytać i nawet mieć pewną przyjemność z tego, ale znacznie poniżej oczekiwań".

      Usuń
  2. Bardzo lubię Wolviego i bardzo spodobała mi się ta opowieść. Rysunki i sposób narracji oczywiście nie są z naszej epoki, ale jest to moim zdaniem, taki dodatkowy smaczek, który dodaje komiksowi specyficznej pikanterii. Zarówno rysunki, jak i odmienny od współczesnego sposób narracji stanowią o uroku tego komiksu. Moim zdaniem jest to pozycja przede wszystkim dla fanów Logana, dzięki której odkryte zostają kolejne barwy bogatej osobowości bohatera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie jest to pozycja dla fanów Logana, ale takich pozycji, z których dowiadujemy się o jego przeszłości, osobowości itepe jest już dzisiaj dużo więcej niż w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, nie wszystkie stoją na wysokim poziomie, ale co najmniej kilka jest zdecydowanie lepszych do dziełka panów Claremonta i Millera. Ten komiks to po prostu nie nadzwyczajnego, oczywiście tylko i wyłączanie moim zdaniem.

      Usuń