"Girlsy, Gorzała i Giwery" to zbiorek kilkunastu czarno-białych nowel komiksowych (dla porządku dodaje, że w niektórych pojawiają się pojedyncze kolory, wyróżniające pewne postaci, np. czerwień szminki, niebieskie oczy itp.). W historiach tych obok zupełnie nowych postaci pojawiają się bohaterowie znani z innych komiksów Millera m.in: Marv, Dwight, Nancy, Manute. Fabularnie jednak żadna z nich nie wybija się poza gatunkową przeciętność. Nieco lepsze wrażenie sprawiają dwie opowieści ("Kolejna zwykła sobotnia noc" i "Spokojna noc"), których bohaterem jest Marv, ale chyba głównie ze względu na jego postać. Generalnie wszystkie są brutalne, smutne i raczej bez dobrego zakończenia, czyli zgodnie z oczekiwaniami. Mimo, że nie rozczarowują to stwierdzam, że Miller bardziej mi odpowiada w dłuższych formach.
Ogólnie ten komiks spełnia swoją rolę, tj. niezobowiązującej rozrywki do przeczytania i zapomnienia. Ostateczna ocena trochę podniesiona ze względu na sentyment do autora i niezłe pin-upy.
PS Naprawdę miałem zamiar nie komentować tłumaczenia tytułu. Ale to, co zrobił pan Kreczmar (tłumacz), jest nie pozwala przejść obojętnie obok. Rozumiem, że w tytule oryginału były trzy wyrazy rozpoczynające się od tej samej litery i pokusa była silna, ale czy koniecznie trzeba się było tego trzymać, jeśli język polski nie pozwalał na sensowne zastosowanie takiego samego zabiegu? Wóda, laski i naboje, choć jest najprostszym możliwym tłumaczeniem, brzmiałoby zdecydowanie lepiej niż taki potworek jak "girlsy". Co to w ogóle znaczy i gdzie w Polsce ludzie takiego slangu używają? Ale w końcu żyjemy w kraju, gdzie tłumacze prześcigają się w twórczych przekładach tytułów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz