Strony

piątek, 22 marca 2013

Girlsy, Gorzała i Giwery (Sin City: Booze, Broads and Bullets)

Komiksy spod znaku Sin City to nie produkt dla dzieci. Wielu kobietom też się raczej nie spodoba. I nic w tym dziwnego. Odkąd Frank Miller stworzył swoją słynną franczyzę dla każdego, choć trochę zainteresowanego tematyką komiksową jest jasne, że nie są to komedyjki, romanse ani tym bardziej trykociarski amerykański mainstream. To rozrywka wyłącznie dla dużych chłopców. Seks, przemoc, krew i łzy. Bezwzględni mężczyźni i równie bezwzględne kobiety. Nie ma też sensu udawać, że są to dzieła ambitne. Ot niezobowiązujące pulp fiction, ze względu na nazwisko autora obiecujące bardzo dobrą, a przynajmniej niezłą, oprawę graficzną i przyzwoity (jak na omawiany gatunek) scenariusz.

"Girlsy, Gorzała i Giwery" to zbiorek kilkunastu czarno-białych nowel  komiksowych (dla porządku dodaje, że w niektórych pojawiają się pojedyncze kolory, wyróżniające pewne postaci, np. czerwień szminki, niebieskie oczy itp.). W historiach tych obok zupełnie nowych postaci pojawiają się bohaterowie znani z innych komiksów Millera m.in: Marv, Dwight, Nancy, Manute. Fabularnie jednak żadna z nich nie wybija się poza gatunkową przeciętność. Nieco lepsze wrażenie sprawiają dwie opowieści ("Kolejna zwykła sobotnia noc" i "Spokojna noc"), których bohaterem jest Marv, ale chyba głównie ze względu na jego postać. Generalnie wszystkie są brutalne, smutne i raczej bez dobrego zakończenia, czyli zgodnie z oczekiwaniami. Mimo, że nie rozczarowują to stwierdzam, że Miller bardziej mi odpowiada w dłuższych formach.

Od strony graficznej jest całkiem przyzwoicie, zwłaszcza jeśli ktoś lubi kreskę Franka (a ja lubię, o ile się przykłada). Zdarzają się słabsze momenty (np. historia "Córeczka tatusia"), ale granica nieakceptowalności nie zostaje przekroczona. Elementem szczególnie cieszącym oko są pin-upy przedzielające poszczególne historie oraz cała "Spokojna noc", która składa się niemal wyłącznie z całostronnicowych kadrów. To pokazuje, że Miller, zwłaszcza w konwencji czarno-białej, lepiej prezentuje się, gdy ma więcej miejsca, a w przypadku małych kadrów lub mniejszych elementów zdarzają mu się drobne wpadki, ale niezależnie od nich rysunki to mocniejsza strona tego albumu.

Ogólnie ten komiks spełnia swoją rolę, tj. niezobowiązującej rozrywki do przeczytania i zapomnienia. Ostateczna ocena trochę podniesiona ze względu na sentyment do autora i niezłe pin-upy.

Ocena: 5,5/10

PS Naprawdę miałem zamiar nie komentować tłumaczenia tytułu. Ale to, co zrobił pan Kreczmar (tłumacz), jest nie pozwala przejść obojętnie obok. Rozumiem, że w tytule oryginału były trzy wyrazy rozpoczynające się od tej samej litery i pokusa była silna, ale czy koniecznie trzeba się było tego trzymać, jeśli język polski nie pozwalał na sensowne zastosowanie takiego samego zabiegu? Wóda, laski i naboje, choć jest najprostszym możliwym tłumaczeniem, brzmiałoby zdecydowanie lepiej niż taki potworek jak "girlsy". Co to w ogóle znaczy i gdzie w Polsce ludzie takiego slangu używają? Ale w końcu żyjemy w kraju, gdzie tłumacze prześcigają się w twórczych przekładach tytułów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz