Strony

sobota, 14 czerwca 2014

Superbohaterowie Marvela: Tajne Wojny cz. 1 i 2

"Tajne Wojny" wydane w całości i po polsku! To był mokry sen mojego komiksowego dzieciństwa. Wszyscy bohaterowie i złoczyńcy Marvela, a zwłaszcza X-Men, w jednej historii, umieszczeni na obcej planecie przez Tajemniczego Beyondera muszą walczyć ze soba o przetrwanie, czyli ŁAŁ!
Odkąd Arek Wróblewski napisał o tym komiksie na klubowych stronach X-Men czy innego Spider-Mana, ja i pewnie setki innych dzieciaków marzyliśmy  o tym, żeby (choć przez szybę) zobaczyć wreszcie to cudo. W 1994 roku dostaliśmy namiastkę w postaci "Wojny Nieskończoności" ("Infinity War") w Mega Marvelu 3/94. To tylko rozbudziło apetyty. Niestety zanim "Tajne Wojny" ukazał się na polskim rynku, musiały upaść TM-Semic, Fun Media, Dobry Komiks i Mandragora, wraz z którymi zapalały się i gasły nadzieje fanów na zadomowienie się w Polsce superbohaterskich historyjek obrazkowych rodem ze Stanów. Trzeba było francuskiego Hachette, żeby amerykański hit roku 1984 (hehe) po trzydziestu (30!) latach trafił wreszcie pod polskie strzechy.

Warto było tyle czekać?

Ja osobiście żałuję, że nie wydał go TM-Semic dwadzieścia lat temu, choć zdaję sobie sprawę, że było to mało realne. Co prawda, wydane dziś w dwóch ekspluzywnych tomach "Tajne Wojny" z eleganckimi, twardymi, czarnymi okładkami będą bardzo ładnie wyglądać na mojej półce, ale nie mają szans wywrzeć na mnie takiego wrażenia, jakie zrobiłyby na dziesięcioletnim chłopcu wydane nawet na TM-Semicowskim papierze toaletowym.

Mimo tego ucieszyłem się na wieść, że zostaną wreszcie u nas wydane i niecierpliwie czekałem, kiedy oba tomy znajdą się w moich rękach, żeby móc je od razu w całości"połknąć". Do czytania "Tajnych Wojen" podchodziłem bez uprzedzeń, co najwyżej z obawą, że nie spełni dziecięcych oczekiwań, ale też z wyrozumiałością jako do komiksu z innej epoki.Ale starczy już tego przydługiego wstępu, najwyższy czas przejść do oceny samego komiksu.

Zacznijmy od fabuły. Powiedzieć, że jest pretekstowa to trafić w dziesiątkę.Trzecie zdanie tego tekstu opisuje ją wyczerpująco. Nie wiedziałem o tym w czasach TM-Semicowskich, ale wiem dziś, że jedynym powodem wydanie serii "Secret Wars" przez Marvela, była promocja linii figurek, które na Marvelowskiej licencji wyprodukowała firma Mattel. Producent zabawek zażądał komiksowego "wydarzenia", które w ramach jednej fabuły zbierze kwiat Marvelowskiego superbohaterstwa i superłotrostwa, żeby przyciągnąć klientów do swoich produktów (MatMattel rzucił nawet tytuł komiksowej serii). I niestety widać to podczas lektury. Scenarzysta, Jim Shooter ma tylko zapewnić, żeby w kolejnych numerach widoczni byli liczni kolorowo odziani herosi i złoczyńcy,  wdający się w ciągłe potyczki we wszelkich możliwych konfiguracjach. Bo walczą nie tylko źli z dobrymi, ale żeby było ciekawiej w obu grupach również stale dochodzi do spięć, których jak wiadomo jedynym rozwiązaniem jest okładanie się pięściami po pustych łbach.


Początkowo taki sposób prowadzenia akcji może być zadowalający. W końcu główne założenie komiksu to wojna między dwoma zwalczającymi się stronnictwami. Dodatkowo, Shooter stara się urozmaicić tajemniczymi pobudkami działań poszczególnych postaci (np. Magneto zakradający się do obozu superbohaterów), w naturalny sposób wzbudza zaciekawienie także Beyonder, istota, która porwała Ziemian, żeby zmusić ich do walki. Jakie są jego motywy, co chce osiągnąć? Te i inne pytania i tajemnice, które autor raz po raz umieszcza w fabule powodują, że pomimo naiwności historii czytelnik ma ochotę czytać dalej, licząc na jakieś satysfakcjonujące rozstrzygnięcia. Szkoda, że oczekiwana satysfakcja nie nadchodzi. W dwunastu odcinkach Jim Shooter nie znajduje dość miejsca, żeby rozwiać niejasności. Dla mnie oznacza to po prostu, że od samego początku traktował te zabiegi jako tanią sztuczkę służącą utrzymaniu zainteresowania czytelników i jest to po prostu skandaliczne.

Na główną intrygę Shooter nie miał żadnego dobrego pomysłu, a właściwie należy powiedzieć, że nie miał w ogóle żadnego pomysłu, bo i intrygi trudno się doszukać. Cały czas "tłucze" ten sam schemat: "bijemy się ze sobą w różnych układach, bo nic innego nie mamy do roboty". Przy tym nikogo nie interesuje, dlaczego Beyonder zebrał ich na obcej planecie i zmusza do walki (choć tak naprawdę nie stosuje żadnego przymusu, można powiedzieć, że jest niemal całkiem nieobecny przez większość historii). Na dodatek zachowania poszczególnych postaci są denerwujące, infantylne (w tym względzie "króluje" Wasp - przywódczyni Avengers, którą z każdym numerem coraz bardziej miałem ochotę poczęstować packą na muchy), po prostu głupie i niezgodne z tym co znamy z ich własnych przygód.

Słowem "źle się dzieje w państwie duńskim". Jednak na usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, że ponad połowę powyższych zarzutów można by zrobić wielu superbohaterskim komiksów z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych. One jednak nie aspirują do miana przełomowego dzieła, a "Tajne Wojny" - matka wszystkich crossoverów, jak najbardziej. To wszakże dowodzi tylko, że początki zawsze są trudne. Ponadto odbiorcami "Wojen" byli oryginalnie młodzi, amerykańscy chłopcy, którzy większości wymienionych przeze mnie wad nie dostrzegali, albo nie uważali za wady. A na dodatek ja od czasów, gdy pierwszy raz o nich usłyszałem, zdążyłem się zestarzeć i zrobić upierdliwy.

Żeby powiedzieć coś dobrego o komiksie, który tak bardzo chciałem przeczytać dwadzieścia i więcej lat temu, przejdę do omówienia strony graficznej. Odpowiadają za nią panowie Mike Zeck (autor genialnych rysunków, do wspaniałej historii "Ostatnie Łowy Kravena") oraz Bob Layton (znany głównie ze współpracy z Davidem Micheliniem przy tworzeniu przygód Iron Mana). Obaj prezentują lubianą przeze mnie realistyczną kreskę, jednak zdecydowanie na plus wyróżnia się pierwszy z nich. Rysunki Zecka, choć nie tak dobre jak w "Łowach", są charakterystyczne a jego postaci ładne. Dobrze wychodzą mu zarówno zbliżenia na twarze bohaterów, mimika, jak i sceny walki czy panoramy obcej planety. Zeck dba o szczegóły, a na drugim planie i w tłach jego kadrów często coś się dzieje.


Chociaż zdarzają mu się wpadki i niedopracowane kadry (najgorszy pod tym względem jest numer ostatni), to wiele jego rysunków przyciąga uwagę dynamizmem i dramatyzmem. Świetne są też okładki jego autorstwa. Można tylko żałować, że nie zilustrował wszystkich dwunastu numerów.


Bob Layton mocno odstaje w porównaniu ze swoim kolegą. Jego postaci są kanciaste i brzydkie. Często zwłaszcza w scenach grupowych przyjmują nienaturalne pozy i miewają zaburzone proporcje. Gorzej radzi sobie z pokazywaniem kosmicznych krajobrazów i właściwie ze wszystkim. Nawet okładki, które zwykle są najbardziej dopracowaną częścią komiksu w jego wydaniu pozostawiają dużo do życzenia. Szczególnie nie udana jest moim zdaniem okładka numeru czwartego.


Nie chciałbym zanadto skrzywdzić Laytona, bo w końcu prezentuje dość typową dla swoich czasów kreskę i gdyby oceniać go samodzielnie prawdopodobnie wypadłby lepiej, ale na tle Zecka widać wszystkie jego słabości. Jego udział w przedsięwzięciu, wynikający zapewne z ograniczeń czasowych nie wyszedł niestety "Tajnym Wojnom" na dobre.

Jak zatem wygląda ocena końcowa?

Okazuje się, że "Tajne Wojny" nie wytrzymały próby czasu, a ja zdecydowanie przestałem być ich docelowym odbiorcą. Czy to znaczy, że nie poleciłbym tego komiksu nikomu? Nie. Myślę, że fani Marvela i superhero w ogóle mogą (jeśli nie powinni) się z nimi zapoznać, choćby ze względów historycznych i poznawczych. Czy wybrałbym "Tajne Wojny", żeby zachęcić swoje (lub cudze) dziecko do komiksów? Nie. Dałbym mu na przykład "Thorgala: Gwiezdne dziecko". Swój stosunek do "Secret Wars" określiłbym jako ambiwalentny. Przeczytałem i wiem co to za zwierzę, ale nie widzę powodów do zachwytów ani do nadmiernego załamywania rąk i złorzeczenia.

Ocena: 5/10

3 komentarze:

  1. Czemu (ty też) napisałeś "Michelinie'em"? Jak to mam przeczytać? /Mikelajniem/? Powinno być /Mikelajnim/, czyli "Micheliniem".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Qrde, sam nie wiem czemu tak napisałem, zwłaszcza, że jakiś czas temu rozkminiałem zasady odmiany obcojęzycznych nazwisk i imion na okoliczność odmiany Skottiego Younga.
      Już poprawione.
      Dzięki za zwrócenie uwagi.

      Usuń
    2. Teraz to już się nie rzuca w oczy... i nie mogę znaleźć XD

      Usuń