Kolejnego plusa pan Slott zarobił za to, że każdy z sześciu numerów zebranych w tym tomie stanowi jedną historię (no prawie, ostatnia opowieść jest dwuodcinkowa). Dzięki temu nie traci się frajdy (i wątku), czytając komiks na raty, a przede wszystkim przypominają się dobre czasy, gdy historie w marvelowskich serialach nie były rozciągane pod wydania zbiorcze aka trejdy, czyli do pięciu, sześciu numerów.Okazuje się, że jeszcze można zawrzeć wstęp, rozwinięcie i zakończenie na dwudziestu kilku stronach komiksu. Brawo panie Slott!
Trzeciego plusa Danny dostaje, bo "She-Hulk" to po prostu świetny komiks. Oczywiście po warunkiem, że lubicie superbohaterów w wersji z lekkim z przymrużeniem oka. Mecenas Walters w prezentowanej nam przez wydawcę historii zatrudnia się w kancelarii specjalizującej się w sprawach dotyczących superbohaterów i innych zjawisk nadprzyrodzonych. Spojrzenie na odrealniony świat facetów i babek w kolorowych trykotach przez pryzmat poważnej do bólu sali sądowej i przepisów karnych daje możliwości wykpiwania różnych śmiesznostek, na które w przygodach X-Men czy Fantastycznej Czwórki przymykamy oko, a czasem pozwala dostrzec nieoczekiwane konsekwencje prawne działań tego czy innego bohatera. Dan Slott miał świetny pomysł i bardzo dobrze go wykorzystał. Jego nienachalny humor pozwolił mi dziś złapać dobre nastawienie z samego rana, mimo deszczowej i pochmurnej soboty.
Uspokajam od razu, że fabuła "She-Hulk" nie toczy się przez cały czas na sali sądowej, a oprócz słownych potyczek adwokatów (czy jak kto woli papug) mamy też nieco zwyczanej superbohateskiej nawalanki. Ta ostatnia na szczęście nie dominuje, ale jest miłym dodatkiem do całości. Kompozycji dopełniają opisane przez autora codzienne perypetie Jennifer związane ze zmianą mieszkania, umawianiem się na randki czy parkowaniem (tak to potrafi być śmieszne, ale nie chodzi tu o kobiece problemy znane z dowcipów i anegdot).
Komiks do scenariusza Slotta zilustrowani panowie Juan Bobillo i Paul Pelletier. Obaj prezentują przyjemny dla oka realistyczny styl, przy czym Bobillo ma inklinacje do "odchyleń kreskówkowych", co w żadnej mierze nie jest zarzutem, a w serii takiej jak "She-Hulk" to wręcz zaleta. Miny Jennifer w jego wykonaniu są po prostu urocze. Pierwszy raz spotkałem się z rysunkami tego pana, ale chętnie zapoznałbym się z innymi jego pracami. Paul Pelletier, który narysował dwa ostatnie numery, jest trochę bardziej nudny, taki Tom Grummett, ale na dobrą sprawę nie ma się do czego przyczepić. Obaj panowie zgrabnie komponują kadry i dbają o tła, a ich postacie nie są klonami jednego modela/modelki. Muszę jednak przyznać, że w pracach Juana Bobillo jest więcej polotu.
Generalnie, "She-Hulk: Samotna Zielona Kobieta" to bardzo dobry komiks, który sprawił mi sporo frajdy. Jego jedynym minusem jest hermetyczność. Ze względu na liczne nawiązania do gatunku superhero brak pewnego oczytania (i nie chodzi to o znajmość continuity ani wcześniejszych losów Jennifer Walters, ale pewnych zasad i stałych punktów w każdym typowym komiksie o gościu w pelerynie) będzie stanowił przeszkodę w zrozumieniu części (jeśli nie wszystkich) gagów. Na szczęście dla mnie i prawdopodobnie dla wszystkich zaglądająch na tego bloga nie stanowi to problemu. Zatem kupujcie i cieszcie się She-Hulk.
Ocena: 8/10
PS Ostatni rysunek jest autorstwa Pelletiera.
Tytuł: She-Hulk: Samotna Zielona Kobieta
Tytuł oryginalny: She-Hulk: Single Green Female
Scenariusz: Dan Slott
Rysunki: Juan Bobillo, Paul Pelletier
Tusz: Marcelo Sasa, Roland Paris, Tom Simmons, Don Hillsman
Kolory: Chris Chuckery, Avalon Studios
Okładka: Adi Granov
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Oryginalne zeszyty: She-Hulk #1-6
Liczba stron: 144
Wydawnictwo: Hachette
Cena: 39,99 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz